Nasze początki

Właśnie minęło 3 i pół tygodnia odkąd Leo jest z nami. A wydaje się że jest o wiele dłużej bo tyle się wydarzyło i przezylo. Nawet nie wiem od czego zacząć. Szczerze to nawet dokładnie nie pamiętam tej pierwszej nocy w sobotę kiedy go dostałam - niestety te wspomnienia dość szybko zamazaly się i jest mi dość przykro z tego powodu. Tamtą noc pamiętam jak przez mgłę. Pamiętam że śpiewałam mu kołysankę, karmiłam, troszkę chuśtalam na szpitalnym wózeczku leżąc na łóżku.

Byliśmy w szpitalu od soboty do środy. Mąż był z nami w niedzielę i później przyjeżdżał co wieczór po pracy zostając z nami do rana. Już w niedzielę mieliśmy wizytę teściowej ze szwagrem i dziadkami męża. W niedzielę albo poniedziałek synek dostał szczepionkę i popołudnie mieliśmy bardzo niespokojne - strasznie płakał i jedynie karmiąc go co chwilę mogłam go uspokoić. Nie wiem ile razy budziliśmy się w nocy ale to był prawdziwy dramat. W sumie to nawet nie znałam się za bardzo na innych technikach uspokajania oprócz podania piersi. Na następny dzień byłam dość roztrzęsiona myśląc że w ten sposób już będzie cały czas ale kolejne dni już były lepsze i powiedziano nam też że takie zachowanie mogło być następstwem szczepien które dzieci często źle znoszą. Jednocześnie przez pierwsze dni miałam straszne napady bólu brzucha po operacji bez względu na przeciwbólowe - nieraz musiałam męczyć się w bólach próbując wstać z łożka do krzyczącego dziecka kilka dobrych minut zanim udawało mi się zaciskając zęby wstać.

Nie powiem że pierwsze tygodnie z dzieckiem były bajką o jakiej marzyłam - przyznam że były i są dość wyczerpujące ale absolutnie to nie jest coś czego wolałabym nie mieć i cofnąć się z poworotem do życia w niepłodności. Po prostu wiem że pierwszy okres mniej więcej trzech miesięcy jest najcięższy pod względem kształtowania się układu pokarmowego i nerwowego co się wiąże z odpowiednim zachowaniem dziecka. Teraz dopiero dostrzegam że i takie życie niepłodnościowe miało sporo zalet które absolutnie nie widziałam i nie doceniałam, a szkoda.

U nas już od samego początku nie było to niemowle które tylko jadło, spało i ewentualnie miało jakąś spokojną dzienną aktywność. Dość sporo płacze, szczególnie wieczorami. I tak na prawdę każdy płacz może spokojnie załagodzić karmienie piersią, ale jestem świadoma tego że jak dziecko aktywnie ssało przez powiedzmy 30 min i po 10 minutach zaczyna płakać to chyba chodzi o coś innego i nie jest najlepszym pomysłem znowu go karmić. Stosuję strategię karmienia co 2-3 godziny. Podobno jeśli karmi się częściej to mogą być problemy trawienne i oczywiście zagrożenie nadwagi. Natomiast jest czasami wyjątkowo ciężko nie karmić go częściej. Stosuję wszystkie mi znany metody uspokajania chustając i kołysząc go w różnych pozycjach, mówiąc do niego, śpiewając, szumiąc, wymieniając co chwilę pampersy (oczywiście wiem że płacz może powodować więcej bodźców niż tylko te wymienione).... Wiem że mam wystarczająco pokarmu, bo po nakarmieniu zawsze jeszcze można wyciskać mleko z piersi w dalszym ciągu. No i ilość kupek jest dość pokaźna. A najważniejsze to waga - po ukończeniu 2,5 tyg miał przyrost 500 g. Normą jest powrót do wagi urodzeniowej po 2 tygodniach (bo przecież na początku dziecko chudnie), więc u nas tempo jest niezłe ;) Także moja codzienna walka sprowadza się do redukcji tych krótkich przerw pomiędzy karmieniami - prowadzę dzinniczek (Maluszka Czas) i liczę ile jest takich krótkich przerw w ciągu doby - nieraz 11, nieraz 5.
Wszędzie piszą że mama powinna potrafić rozpoznawać różne rodzaje płaczu i rozumieć co każdy oznacza - ja niestety nie potrafię na tym etapie...

Jednym ze sposobów który czasami działa i go wicisza to chusta. Byłam na warsztatach z chustonoszenia w ciąży i ostatnio udało się nam zaliczyć kilka spacerów - spał jak aniołek :) A ja wtedy spacerując dawnymi ścieżkami gdzie nie chodziłam już od trzeciego tremestru faktycznie czułam że życie jest piękne! Nawet bukiet polnych kwiatów uzbieraliśmy :) Przypomniałam sobie ostatnio że prowadząca tego kursu przedstawiając się wspomniała że jej specjalizacja jest doradztwo w chustonoszeniu, uspokajaniu dzieci oraz laktacji - w sumie potrzebują jakąś pomóc w każdym z tych tematów żeby upewnić się czy dobrze robię więc chcę z nią umówić się na wizytę domową.

Jeśli chodzi o spacery z wózkiem to zaliczyliśmy może ze 3 krótkie dopiero w drodze do teściowej kiedy jeszcze była u nas moja mama. Chodzi o to że nasz dom znajduje się na dość sporym wzniesieniu więc jak już jestem bez mamy nie dałabym rady sprowadzić wózka sama z naszej górki na dół a co dopiero w górę bo mogę po operacji podnosić do 5kg więc to już by była zdecydowana przesada. Kolejna kwestia jest taka że chodnikiem od nas można dojechać wózkiem tylko właściwie do teściowej (5 min drogi), ewentualnie można pokrążyć w okolicznym ogródku przy kościele. Reszta dróg u nas na wsi nie ma chodnika i o ile reszta młodych mam nie przejmuje się i chodzi z wózkami tymi wąskimi drogami którymi jeżdżą auta, o tyle dla mnie nie jest to żadna atrakcja - raz że cały czas trzeba rozglądać się i schodzić z drogi do rowu jak coś jedzie, dwa że wiem ile u nas jeźdźi pjanych itp... Więc jeśli chodzi o świeże powietrze to wykładam synka w koszu Mojżesza na taras jak jest cieplutko i śpi tam dość długo nawet. Nie wiem jak w przyszłości będą wyglądały nasze spacery i czy będziemy często używać naszą gondolę - pasowało by wyjeżdżać autem do sąsiednich wsi i miejscowości gdzie infrastruktura jest lepsza. Ale jazda w foteliku samochodowym to osobny temat.

Nasze maleństwo jest baaardzo nieszczęśliwe w podróżach, więc na prawdę ograniczamy je do minimum - powrót ze szpitala, wyjazd na wyjęcie moich szwów do szpitala, wyjazd na sesję noworodkową. Na zakupy mąż wybiera się do miasta raz w tygodniu sam. Leonard tak zaczyna krzyczeć w foteliku że nieraz musieliśmy gdzieś pilnie zatrzymywać się, musiałam go wyjmować z fotelika i trzymając na rękach jadąc bardzo powoli dojeżdżaliśmy do celu. Ostatnio stwierdziłam że wbrew swoim planom podam mu smoczka - może to jest mniejsze zło niż jazda bez pasów. I to zadziałało - udało się nam dotrzeć wtedy na fotosesję na spokojnie w foteliku.

Jeśli chodzi o moją formę i stan to już właściwie nic mnie nie boli i mogę normalnie funkcjonować.
W ciąży przytyłam 13 kg i już prawie nic z tego nie zostało :) A jem dość sporo, aczkolwiek dość dietetycznie żeby synkowi nie zaszkodzić więc większość tuczących smakołyków na szczęście odpada - przyzwyczaiłam się do tego i wolę jak najdłużej do tego nie wracać ;)
O czasie na gotowanie nie ma mowy za bardzo, ale teściowa mieszka blisko więc codziennie mam dostarczane zdrowe obiadki i przekąski. Co do czasu to teraz dopiero rozumiem jak to jest przy niemowlaku - w ciągu dnia jest może 5-6 godzin drzemki rozłożonej na 2-4 odcinki w ciągu których muszę ukąpać się, zrobić i zjeść śniadanie, zająć się jakąś minimalną pielęgnacją twarzy, zjeść obiad i kolację, ogarnąć pranie, podlać roślinki w ogródku i szklarni, nieraz poleżeć z dzieckiem chwilę żeby upewnić się że faktycznie zaśnie, idealnie też zrobić 20 minutowe ćwieczenia polecone przez fizjoterapeutę w szpitalu i jakieś dodatkowe załatwienia których zawsze nie brakuje na mojej liście i stale pojawiają się nowe. Co do mojego stanu psychicznego to miałam straszne napady płaczu przez pierwsze 10 dni - wystarczyło tylko o czymś pomyśleć na sekundę i łzy już tryskały, i to tak że przez kilka godzin mi nie przechodziło czasami. Raz że mąż spóźnił się nas odebrać ze szpitala na czas - była to dla mnie niewyobrażalna tragedia i zaniedbanie z jego strony. Później przez to że mąż jakoś niegrzecznie się do mnie odezwał kiedy mu pomagałam z jego pracą. Później strasznie nakręciłam się przez to że teściowa snuła plany o tym jak ona teraz to będzie wnuka bawić bo ma wakacje całe wolne i będzie do nas przychodzić - czułam taką złość?/zazdrość?/nienawiść? że już całe życie wyglądało jako czarny scenariusz i nie było innej opcji. Denerwowało mnie każde słowo wypowiedziane przez nią podczas spotkań, szczególnie jak zaśpiewała jakąś kołysankę wnuczkowi nazywając go "synkiem"... Kolejna rzecz która była dla mnie tragedią to wyjazd mamy - oprócz tego że jak ona była przez 10 dni to faktycznie miałam luz, bo w sumie to musiałam tylko przewijać i karmić małego (uspokajaniem i kołysaniem zajmowała się ona), to na dodatek po prostu jakoś tak strasznie przywiązałam się do niej i czułam się bardzo komfortowo w jej obecności. Natomiast od tygodnia już jest ze mną poprawa i mój chumor ustabilizował się. Teraz nawet normalnie toleruję prawie codzienne wizyty teściowej i korzystam z tego dodatkowego czasu który mam kiedy ona zabawia synka.

Tak mniej więcej mogę streścić te pierwsze tygodnie które były pełne wyzwań ale też wzajemnego poznawania się i uczenia się w bardzo ekspresowym tempie wszystkiego co związane z opieką nad noworodkiem. Powtarzam sobie że najważniejsze to to że dziecko jest zdrowe i tylko to się liczy.



Komentarze

  1. Super Mummy z Ciebie 🙂 Fajnie, że uczycie się siebie nawzajem, teraz z dnia na dzień będzie już coraz lepiej, zobaczysz 🙂 Takie nerwowe i rozchwiane stany po porodze to chyba coś całkowicie normalnego i najwyraźniej każdy musi to przejść, potem wszystko wraca do normy.
    Prawie codzienne wizyty teściowej? Kurde, nie wiem czy tak bym chciała i przede wszystkim czy dałabym radę, mimo pomocy... Choć myślę, że moja teściowa z dzieckiem dużo raczej by mi nie pomogła, bardziej pewnie mogłabym na nią liczyć w kwestii posiłków 😉
    Dużo zdrówka dla Was 😚

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do tych wizyt teściowej to tez na początku jak pisałam odebrałam to jako największy dramat życiowy. A mama mi mówiła: „niech przychodzi i bawi a ty korzystaj z tego czasu po prostu!” I tak właśnie robię bo zanim ona przyjdzie popołudniu zdarza sie ze synek przed południem zaśnie nawet na niecała godzine i gdzie tu czas na życie? Juz mi ręce bolą wtedy od bujania i usypiania, wiec zmieniłam podejście i korzystam z tego dodatkowego czasu ;)

      Usuń
    2. Super, że masz w ogóle taką pomoc, w sumie to jak mówisz trzeba to trochę (wy)korzystać 😉😉😉 Wszystkiego dobrego dla Was robaczki 😊

      Usuń
  2. Piękne wpisy, takie bardzo emocjonalne :)
    Dobrze, że masz pomoc ze strony rodziny. Na pewno tak jest łatwiej odnaleźć się w nowej rzeczywistości😉 masz chociaż chwilę aby odpocząć i zregenerować siły.
    A co do teściowej to rozumiem doskonale😉 potrafię sobie wyobrazić te emocje. Przecież to Twój synuś, Ty go nosiłaś pod sercem😉 mimo szczerych chęci pomocy, jej komentarz był mało na miejscu i na pewno każdej matce podniósłby ciśnienie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No na początki strasznie chciałam być samodzielna i niezależna ale jednak czuje ze wykończyłaby sie psychicznie i fizycznie bez takiej pomocy. Przynajmniej w naszym przypadku z mała ilością drzemek w dzień było by ciężko...

      Usuń
  3. Och, jak ja Ciebie doskonale rozumiem. Ale spokojnie to wszystko mija i z czasem jest lepiej. Znam ten czas kiedy maluszka nie można odłożyć nawet na chwilę. Dobrze, że masz chociaż wsparcie teściowej, bo my tu na miejscu nie mamy nikogo...
    Jeśli chodzi o płacz i jego rozpoznawanie, ja ogarnęłam to dopiero po dwóch miesiącach.
    U nas jedyny plus, że samochód uspokaja. A w razie kolek polecam masaże i życzę Wam dużo cierpliwości, zdrówka i trzymajcie się ciepło 😊 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dobrze jest mieć rozumienie od bardziej doświadczonych mam :) No u nas tez ciężko jest z odkładaniem maleństwa z rak do spania - staram sie robić to baaaardzooo delikatnie i baaaardzooo powoli a i tak często zaczyna od razu drygac nóżkami po odłożeniu :-D Dla Was tez duzo zdrowia!

      Usuń
  4. Hej Mummy, co u Was słychać? Jak się czujecie? 😊

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Transfer

A miał być najpiękniejszy prezent na Dzień Kobiet

Leonard - nasz cud narodzin 💙