Nasze in vitro - pierwszy transfer



Zawsze myślałam, że in vitro to jest coś co jeszcze zawsze mam w zanadrzu i co na pewno sprawi że zajdę w ciążę, bo wszystko "zrobią za nas", umieszczą gotowy embrion we właściwym miejscu + zlecą różne wspomagacze. Jak tu nie zajść w ciążę??!!
No więc jakąś w październiku 2016 ruszyliśmy ze stymulacją (długi protokół) która rozpoczęła się w cyklu poprzedzającym in vitro. Na początku oczwiście byłam przestraszona zastrzykami i robił mi je mąż po uprzednim zamrożeniu brzuszka (znalazłam ten sposob na YouTube i przykładałam sobie coś na chwilę z zamrożarki przed). W ten spósób w ogóle nic nie czułam i nawet jak musiałam później sama się kłuc bo męża nie było obok to też dawałam rady.
Bałam się co się ze mną będzie działo podczas stymulacji bo różnych rzeczy naczytałam się w internecie, ale nie poczułam w ogóle żadnych zmian.
No i nastąpił moment punkcji - pobrano 8 oocytów. Z czego wyszło 6 oocytów zapłodnionych prawidłowo. Na trzeci dzień rozwoju zarodków okazało się ze prawidłowo rozwijają się 4.
Przyszliśmy do kliniki na siódmy dzień na transfer kiedy okazało się że już mamy tylko 2 prawidłowe zarodki - 5BB i 3BC.
Przed dami postawiono pytanie ile zarodków chcielibyśmy wziąć - od razu 2 czy jeden.
Trochę byliśmy zszokowani tak postawionym pytaniem, bo tydzień wcześniej pielęgniarka stanowczo powiedziała że do 35 lat robią transfer tylko jednego zarodka na raz i może to i dobrze bo strasznie dużo zdarza się problemów z ciążą bliźniaczą. Wieć w tym momencie ja pożegnałam się z marzeniem o bliźniętach, chociaż gdyby nie prawo i tak bym się zdecydowała. Ale mąż chyba za bardzo zasugerował się jej dowodami i stwierdził że lepiej jedno dziecko ale pewne.
Więc jak embriolog zadała nam to pytanie nie wiedziliśmy za bardzo jak do tego podejść i nie mieliśmy okazji żeby to omówić na poważnie bo trzeba było podjąć szybko decyzję. Ja wypowiedziałam się za dwoma zarodkami, mąż za jednym i stanęło na jednym.
Wydarzył się transfer (czekanie na niego z pełnym pechęrzem przez jakiś czas było koszmarem nie do opisania) i zaczęłam odliczać 9 dni do badania bety.
Na piąty dzień dostałam niewielkie brązowe plamienie i trochę poczułam skurcze w brzuchu co natychmiast odebrałam jako plamienie implantacyjne, więc byłam pełna nadzieji.
Na dziewiąty dzień (sobota) poszłam na badanie krwi jak zalecono i beta wyniosła 54 :)
Przyznam że odebrałam to dość spokojnie bo czułam że wsyztsko ku temu idzie i nie może być inaczej.
W następnę kilka dni po prostu czułam spokój, błogość, wrażenie że już na nic nie czekam i w tej chwili moje życie jest po prostu idealne.
Za pare dni powtórzyłam bętę i wzrost był prawidłowy. Pani z kliniki powiedziała że już moge nie monitorować betę i umówiła mnie na za 3 tygodnie na pierwsze USG.
Za około tydzień (piątek wieczór) pojawił się blado różowy śluz i już wiedziałam że nie jest dobrze.
W ciągu soboty stał się bardziej różowy i wieczorem stwierdziłam, że w niedzielę rano jedziemy do kliniki na kontrolę. W niedzielę rano śluz był już coraz bardziej czerwony.
W klinice doktor zrobił mi USG, ale powiedział że jeszcze nic nie widać. Powiedział że taki śluz we wczesnej ciąży może oznaczać coś złego a może nic nie oznaczać. Nic nie jest w tej chwili w stanie zrobić żeby sparwdzić co się dzieje i nic już nie może mi zlecić bo już jestem dobrze obstawiona wszystkimi niezbędnymi lekami. Powiedział że muszę jutro jak najwcześniej zbadać betę i to dużo wyjaśni.
No więc beta w poniedziałek została zrobiona i okazało się że spada.
Na tym był koniec naszego pierwszego podejścia - dostałałam okres.
Nie miałam jakiejś ostrej reakcji, ani płaczu (nie tak jak porzednio w kwietniu po sono-HSG), może dlatego że był to drugi raz i gdzieś tam zawsze z tyłu głowy już miałam zakodowane że zajście w ciążę to nie wszystko i różne scenariusze są później możliwe.
Możę z tydzięn-dwa miałam depresję, nie chciało mi się świąt (był koniec listopada) ani choinek, a później nawet mi zgrubsza przeszło i wróciłam do normalności.

Komentarze

  1. Witaj. I co było dalej? Co z drugim zarodkiem?

    OdpowiedzUsuń
  2. Tutaj kontynuacja http://somedaymother.blogspot.com/2017/03/nasze-drugie-in-vitro.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Okropne uczucie :( masz nadzieję, zm wszystko będzie ok, a tu nagle wszystko pęka jak bańka mydlana :((( znam te uczucie :( 5 razy przez to przechodziłam :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eeeehhh... współczuje i życzę powodzenia! Juz zaglądam na Twoja stronę ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Transfer

A miał być najpiękniejszy prezent na Dzień Kobiet

Leonard - nasz cud narodzin 💙